onyx2 onyx2
1068
BLOG

Kultura obrazkowa czy już ewentowa?

onyx2 onyx2 Kultura Obserwuj notkę 18

Zainspirowany nowym wpisem Krzysztofa Osiejuka chciałbym pociągnąć temat trochę dalej. Temat, który na pierwszy rzut oka może wydawać się mało istotny a który pokazuje naszą społeczną kondycję.

osiejuk.salon24.pl/544424,nie-spie-bo-czytam-czyli-o-intelektualistach-z-croppa

Toyah opisał swoje spostrzeżenia, które mu się nasunęły podczas tegorocznych targów książki w Krakowie. Kraków nobilituje sam w sobie i jak wiele razy widzieliśmy i słyszeliśmy w mediach, elity krakowskie snobują się by być ponad elity warszawskie i każde inne oczywiście. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja nic nie mam do mieszkańców miasta, ja zwiedzając Kraków mam zawsze łzy w oczach widząc w starych murach resztki naszej narodowej dumy, tradycji, wiary, siły i kultury tak zgnojonej przez PRL i IIIRP. Kraków wręcz stawiam za wzór na zasadzie, że jeśli tam jest zima to znaczy, że zima jest już po pas dookoła.

No więc mamy te targi a na nich całą masę książek. Krzysztof opisuje tłumy ludzi, którzy przechodząc tam i siam nie interesowali się książkami jako takimi a bardziej interesowało ich spotkanie kogoś znanego z TV czy znajomego z szeroko pojętego miasta. Mało kto podchodził do stoisk, mało kto brał książki do rąk tak z czystej ciekawości. Nawet w markecie mając ścisłą listę zakupów zwracamy uwagę na promocje czy nowe towary, dotykamy i oglądamy wiedząc że i tak nie kupimy. Oczywiście na targach jakiś ruch był i jakaś sprzedaż też bo to jest zawsze. Chodzi o to, że ludzie się snuli od ewentu do ewentu czyli od jednego znanego z TV do drugiego a książki były tłem tak bardzo, że jakby ich nie było to też niewiele by się zmieniło. Jeśli ktoś był czymś zainteresowany to czymś konkretnym, o czym wiedział wcześniej, i na co się nastawiał idąc na targi.

Od lat wmawiają nam różni uczeni, że żyjemy w tzw. "kulturze obrazkowej" i że większość ludzi to wzrokowcy.  Żadne tam słowo pisane, nawet tłustym drukiem tylko obrazki, najlepiej kolorowe i migające. Dobry obrazek przyciąga wzrok a za wzrokiem uruchamia się ciekawość i cały przemysł rusza z kopyta. Tyle mówi teoria potwierdzona wielokrotnie praktyką. Pytanie, czy to jest jakaś stała w kosmosie czy sprawa podlegająca jakimś zmianom?  Toyah swoje smutne w sumie spostrzeżenia podparł zachowaniem się ludzi w stosunku do swoich książek. Uważam, że to bardzo dobre odniesienie. Żeby było dokładnie widać o co chodzi wklejam fotkę:


 

Mamy cztery kolorowe obrazki w czarnych ramkach. Mamy trochę kubizmu, trochę van Gogha, jest Myszka Miki, są nawet gołe baby. Jeśli takie okładki książek nie wzbudzają zaciekawienia to jakie wzbudzają? Proszę mi nie pisać o obrazach w galerii bo żeby wiedzieć że to są jakieś obrazy to trzeba wziąć książkę do ręki i o tym przeczytać. O artyście Marku Kamieńskim na masową skalę ludzie raczej nie wiedzą. Chodzi mi tu o automatykę - silny bodziec wywołuje reakcję. Albo jesteśmy zrobieni z drewna i wtedy nic. Podobnie jest z książkami Gabriela Maciejewskiego z serii Baśń jak niedźwiedź. Unikatowe wzornictwo, które zapala lampkę i od razu wiemy, że mamy do czynienia z czymś co wystaje znad szarej reszty. Jak wygląda szara reszta, ładnie pokazuje zestaw książek wyróżnionych do tegorocznej nagrody Nike: wyborcza.pl/56,75248,13920531,Nike_2013___nominacje_do_nagrody.html

Ten zestaw nawet w koszu z pulpą po 4,99zł za kilo nie zrobi wrażenia. Nuda, kicz i słabizna. Piszę cały czas tylko o okładkach i o tzw. pierwszym wrażeniu. Oczywiście okładki książek Toyaha też mogą być dla kogoś kiczowate. Nie wnikam w gusta jednostkowe tylko w "ciekawość zbiorową". Jeśli tłum ludzi przechodzi obok takich kolorowych ptaków i nawet ich nie dotknie to znaczy, że nie jest dobrze. Bo on tam poszedł w celu nowych doznań emocjonalnych a nie w celu zrobienia rundy dookoła przed podwieczorkiem. Pewnie na hali byli też ludzie, którzy z jakichś powodów mają wdrukowane do głowy, że "do tych panów nie podchodzimy" ale to raczej nieliczna grupka. Nawet tu na Salonie24 wielu nie lubi Toyaha a mimo to włażą, czytają, komentują i piszą swoje peany na blogach. Jest bodziec jest i reakcja. A tu dostają z liścia w oczy i nic. Zima.

Moim zdaniem pranie głów jakiemu jesteśmy nieustannie poddawani czyni spustoszenie większe niż jesteśmy w stanie to zauważyć. Głównym niszczycielem naszej wrażliwości jest oczywiście telewizor z jego płaskim do cna obrazem i przekazem. Pod jego wpływem garbimy się w sobie i tężejemy w tej postawie jak konie latami wożące węgiel. Do tego dochodzi coraz marniejszej jakości kultura i sztuka jaka jest dookoła nas oraz coraz wyższe koszty, jakie trzeba ponieść by się z tym, często tylko erzacem, zapoznać. Zalewa nas pop i kicz na coraz niższym poziomie. Dziewczyny udające muzyków, lanserzy udający pisarzy, pan od pogody udający aktora, aktorzy udający polityków i politycy udający mężów stanu. Mieszanka wybuchowa, której skutkiem musi być postępująca degrengolada umysłowa. Dodatkowo różni spece od propagandy i propagandziści na etatach narodowych autorytetów wmawiają nam że tak ma być i że tak jest dobrze. Dla nas oczywiście.

Do tego dochodzi zjawisko, które roboczo nazwę "wiarą w ewent". Toyah napisał, że ludzi na targach bardziej ciekawiło to kogo spotkają, niż same książki dla których zrobiono targi. Z wywieszonymi jęzorami i rozbieganymi oczami lub bez, biegali i przeciskali się od jednego vipa do drugiego. Od Kalisza do Cejrowskiego i z powrotem. Byle dotknąć, byle fotkę zrobić, byle zaliczyć ewent. Żeby było czym się później pochwalić w domu i w towarzystwie. No bo przecież nie książką. Kto się teraz chwali książkami w pracy? "Byłeś w galerii? Byłeś? Nie a co? Gesslerowa była i rybę na parze gotowała. Taa. No mówię ci, prawie jak w telewizji. Bluzgała? Nie bardzo. Łee". Ludzie zaczynają wierzyć, że zaliczanie takich ewentów to clou kultury. Po co teatr, po co kino, po co czytać książki jak można sobie zamiast tego zrobić fotkę z kimś znanym. Fotkę wklejamy na fejzbuka i do n-ki i gotowe. Jesteśmy kulturalni pełna gębą.

Wiara w ewent jakim jest otarcie się o kogoś znanego z szerokopasmowych mediów. Będąc kiedyś w teatrze byłem świadkiem takiego zdarzenia. W trakcie sztuki nagle dało się słyszeć jakieś szmery i szeptania, następnie wyszedł na scenę aktor a po publiczności przetoczyła się fala uniesienia prawie taka jak efekt dolby surround  we Władcy Pierścieni kiedy Sauron pada na pysk. Kto był ten pamięta bo tego typu efekty to była nowość. Nie wiedziałem o co dokładnie chodzi ale z szeptów się dowiedziałem, że facet gra w serialu Plebania. Mocno się zawstydziłem. To zostało do końca bo okazało się, że aktor jest średni a dodatkowo bardziej statystował niż grał. Mam tylko nadzieję, że publiczność przyszła normalnie na sztukę a widok na żywo serialowego aktora to był tylko dodatek. Taka wisienka na torcie zważywszy na reakcje. Ale emocji nie dało się ukryć.

Innym miejscem w którym zaobserwowałem spadek ciekawości jako takiej jest sprzedaż książek na Allegro. Jestem tam stale od dziesięciu lat. Jeszcze kilka lat temu aukcje nie spadały z wartością zero przy liczbie otwarć. Cokolwiek wrzuciłem to ktoś wszedł i obejrzał, choćby tą okładkę. Teraz schodzą całe dziesiątki aukcji na które nie zagląda nawet pies z kulawą nogą. Dziesięć lat temu pewnie było dużo mniej książek w serwisie ale i stałych łącz internetowych było dużo mniej. W sieci się już tylko szuka konkretnych pozycji, a ciekawość doznań kulturalnych przeniosła się gdzie indziej. Może na YouTuba. To jest wszystko takie niby nic ale moim zdaniem jest to jakiś proces. Proces, w którym zjeżdżamy w dół. To coś jak wpływ elektroniki na nasze "otwarcie na świat". Gdzie nie spojrzymy to ktoś trzyma aparat w dłoni albo czegoś słucha. Z jednej strony możemy w każdej chwili zadzwonić do cioci z Sandomierza ale z drugiej nawiązanie jakiejś rozmowy w trzygodzinnym ewencie kolejowym to już kłopot nie do przeskoczenia. Chyba że jakieś opóźnienia, o których nie śnił nawet Tony Halik zwiedzając Kenię. Wtedy tak, wtedy odłączamy się od matrixa i przez chwilę wymieniamy się narzekaniami. Kiedy pociąg rusza automatycznie znikają wspólne tematy i wpinamy wtyczkę z tyłu głowy z powrotem.

Jacyś naukowcy wyliczyli, że reklama obrazkowa i jako taka w Internecie nie ma już takiej siły jak w realnym życiu bo ludzie korzystając z sieci nauczyli się "nie widzieć" wyskakujących reklam. Oczy widzą ale głowa nie koduje w czasie rzeczywistym o co na obrazku chodzi. Gdzieś tam głębiej się pewnie odkłada jak wszystko ale sprawa nie zakłóca nam czynności bieżących. Być może te mechanizmy mamy już wbite i przełożone na życie realne. O ile te w sieci są mechanizmami obronnymi, o tyle w realu budujemy wokół siebie skorupę. Klosz, który odcina nas od tętniącej życiem rzeczywistości.

"Byleś na targach? Noo. I jakie książki? Fajne? Eee nie widziałem. Zdjęcie z Cejrowskim mam, chcesz zobaczyć? Nie. No to nara. Nara."

 

onyx2
O mnie onyx2

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura